środa, 25 września 2013

Wydra z zaświatów

Hokus pokus, czary mary - twoja stara to twój stary!

Ale na szczęście nie u mnie.

W moim przypadku "stara", czyt. rodzicielka moja, postarała się bardziej. No bo co to za sztuka zamienić się w chłopa, hę? Szmery bajery, teges szmeges, przyczepią co trzeba w odpowiednim miejscu, co innego odczepią, i już. Phi, bułka z masłem. Znam nawet takie przypadki osobiście, żadne to dla mnie cuda-niewidy. Ale takie coś, co moja mamusia odstawiła, to ho ho... To już trzeba mieć jaja, żeby takie kultowe na całą rodzinę powiedzonka wymyślić! I to całkiem nieświadomie, bez grama premedytacji! Część z nich powstaje przez przejęzyczenie, a część chyba ot tak, nie wiadomo skąd. Takie coś, to tylko moja biologiczna mama potrafi. (Chociaż tej blogowej również nie można nic zarzucić pod tym względem, wystarczy poczytać jej bloga by się przekonać, heheheheszki.)

***

Jesteśmy na wakacjach (jednych z tych, z okazji których znikałam na cały miesiąc, pisząc jeszcze na onetowskim Plakatowym), wieczorem siedzimy w pokoju zajmowanym przez moją mamę, w składzie: ja, kuzynka, nie-pamiętam-czy-ktoś-jeszcze-ale-możliwe-że-się-ktoś-tam-pętał, no i mama - oczywiście. Ta ostatnia opowiada niezwykle ciekawą historię o tym, że gdy szłyśmy na zakupy, to przejechał obok nas samochód, z którego wychylił się jakiś gówniarz i wykrzykiwał coś "pod nosem na głos", więc niestety nie zrozumiała treści tych krzyków. Za to do mnie i kuzynki doskonale dotarł sens jej opowieści i po chwili zwijałyśmy się ze śmiechu, a biedna mama nie wiedziała, z czego tak pękamy. Oczywiście, śmiałyśmy się cichutko, tak tylko pod nosem, ale na głos.

***

Okoliczności przyrody podobne, zmianie mógł ulec jedynie skład osobowy, aczkolwiek nie jest to pewne i nie wnosi w sumie nic do anegdoty. Najważniejsze, że była mama i audytorium, czyli świadkowie wiekopomnych słów z jej ust płynących. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że im więcej świadków, tym lepiej, bowiem rodzicielka często post factum wypiera się swoich złotych sentencji. Whatever. Mama, cała wzburzona, opowiadała tym razem o tym, jak to nie spodobało jej się w jakimś sklepie, bo może ją oszukali albo sprzedawczyni była niemiła, nie pamiętam. Gdy już wylała wszystkie swoje żale pod adresem owego niecnego sklepu, ekspedientki i całego świata, podsumowała całą historię w sposób, jak następuje: "I moja noga tam już więcej nic nie kupi!!!" Reakcje, po chwili lekkiego otumanienia sensem tej wypowiedzi, były podobne jak w przypadku powyżej. I też tylko tak, ot - pod nosem na głos.

***

Siedzimy, ale tym razem w mojej kuchni, i oglądamy telewizję, bo w pokoju telewizyjnym tata uskutecznia jakiś mecz albo wiadomości. Obecne jesteśmy ja, kuzynka, moja siostra zwana dzieckiem, i jak zwykle - główna bohaterka tego posta. Jako, że kuchnia jest dosyć małym pomieszczeniem, do którego drzwi były zamknięte, a cztery sprawnie oddychające osoby potrafią porządnie zagęścić atmosferę, mama w pewnym momencie przerywa zmowę milczenia i zwraca się do swojej niepierworodnej: "Dziecko, uchyl no okno i wpuść trochę rzeczywistości." Każden inny by rzekł "otwórz okno, bo się duszno zrobiło", no ale przecież nie moja mama - mistrz dyplomacji!

***

Zmierzamy sobie rodzinnie naszym autkiem na kontrolne badanie mnie i dziecka do pani oczolog. Już nawet nie wiem skąd wywiązał się był temat byłego amanta rodzicielki oraz jego kolegi, który kiedyś przyszedł w jego imieniu na randkę, by obwieścić, że amant w osobie własnej stawić się nie może (ach te zamierzchłe czasy, gdy nie było jeszcze mobilnioków.) Ów kolega, niespodziewanie, okazał się postacią niezwykle interesującą, bowiem według relacji mojej mamy, ożenił się z niejaką "wydrą z zaświatów". Na nasze gromkie pokwikiwanie ze śmiechu mama raczyła objaśnić, że wydra miała wredny charakter i niepochlebny wygląd, a na dodatek była przyjezdna, co miało nakreślić nam etymologię przydomka.  Koniec końców, wydra zmąciła nam umysły do tego stopnia, że zawładnęła całym naszym wyjazdem i już w ogóle w tym dniu nie liczyło się nic poza wydrą.

***

Sobotni poranek, zwlekłam się jakoś z łóżka i postanowiłam od razu wziąć się za odkurzanie, bo później miałam w planach dalekobieżne wyjazdy i chciałam mieć z głowy marudzenie, że znowu nie zdążę posprzątać. Stąd też chwyciłam za odkurzacz będąc jeszcze w stroju nocnym, co z resztą nie jest u mnie niczym dziwnym, bo lubię sobie pomykać w piżamie do południa. Za to wielką przeciwniczką tych praktyk jest mama, która za każdym razem stara się wytępić ze mnie te nawyki. Tak było i tym razem. "Czemu się nie ubierzesz normalnie tylko wiosłujesz w tej piżamie po mieszkaniu?" usłyszałam w trakcie antraktu pomiędzy rykami odkurzacza. Żadnego wiosła w ręce nie miałam, ale nie będę się kłócić, w końcu mama wie lepiej.

******

Na deser perełka, nie z ust mamy się wywodząca, ale też rarytas prima sort. I, w odróżnieniu od powyższych, na jej publikację uzyskałam zgodę. Muahahahaha.

Ja: Powiedz mi coś miłego!
D.: Ślicz...
Ja: Tylko nie to, że ślicznie dziś wyglądam! Coś oryginalnego, czego nie mówiłeś mi nigdy dotąd!
D.: No to... uhm... jesteś fajna... i masz cycki...

(Kopson, możecie być z Ojcem dumni! Poziom romantyzmu w rodzinie zachowany.)
I od razu chce się żyć :D