sobota, 15 czerwca 2013

Sponsorowane

Witajcie!

Wiem, że więcej mnie tutaj nie ma niż jest, ale jak wspominałam poprzednim razem, dość dużo mam na głowie ostatnimi czasy, a pisania to już w szczególności. W dodatku nikt nie odpowiedział na mój apel, czy też może bardziej propozycję, więc nie pozostało mi nic innego, jak samej dokończyć "naukowe dzieło mojego życia". Dlatego też można powiedzieć, że ten miesiąc sponsorowany był przez Brama Stokera i jego powieść "Dracula", przewałkowaną przeze mnie milion razy pod każdym kątem i wymiętoszoną na wszystkie strony.




Powyższy widok był dla mnie czymś zupełnie normalnym przez ostatnie dni i noce, noce w szczególności. Co za tym idzie, wygląd zombie po przejściach też nie był mi obcy. Gdy mój tata zobaczył, jak siedzę obłożona książkami, z których każda w tytule miała "Dracula", złapał się za głowę i spytał, czy przypadkiem nie jestem już opętana. Biorąc pod uwagę stan otępienia umysłowego, w którym się znajdowałam, było to możliwe  Ale pisałam i pisałam, i pisałam... aż cudownym cudem i pod gabinetem promotora, siedząc w kucki i trzymając laptopa na kolanach, udało mi się skończyć i pędem pobiec do punktu ksero, aby ów "cud" dyskursu literackiego wydrukować. I przywlec sobie do domu wirusa na pendrive'ie, ale to już drobnosta tak nieistotna w porównaniu z trudami zrodzenia choćby jednego zdania mojej pracy, że nie warto poświęcać jej więcej czasu.

Włosów na głowie mi ubyło, jakimś magicznym sposobem nie osiwiałam, ale za to udało mi się zgłupieć jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe... Jako że hektolitry łez lały się równomiernie z hektolitrami kawy, razu pewnego wcześnie z rana, w trakcie przygotowywania napoju bogów, ujawniła się we mnie moja nieobliczalna i siejąca zniszczenie druga strona. Mianowicie, zamiast wsypać cukier do stojącej obok kubka pustej cukiernicy, to ja wsypałam go do tegoż kubka z kawą, naszykowanego do zalania wrzątkiem. Normalnie - Człowiek Gosia, inaczej się tego ująć nie da




Na koniec, dla kontrastu - pozytywny aspekt tego miesiąca, jak i miesiąca poprzedniego - Kitka:




Mój chłopak może potwierdzić, jak zawsze wierciłam mu dziurę w brzuchu opowiadaniami o tym, jak bardzo chciałabym mieć kota i że w przyszłości sprawimy sobie takiego właśnie futrzastego, puszystego towarzysza. Wreszcie zniecierpliwiony, D. powiedział mi, że jak tak bardzo tego kota chcę, to on mi go załatwi... Sądząc, że to tylko żart, zapomniałam o tej rozmowie aż do czasu, gdy odwiedziłam mego lubego i pokazał mi on kotkę z maleństwem u boku, która zagnieździła się na jego podwórku. Mała została ochrzczona przeze mnie Kitką, całkiem spontanicznie, ale tak już zostało. Niestety, z powodu egzystencji w moim domu psa, Kitka jest moim kotem tylko weekendowo. Ale zawsze to lepiej dla niej, co sobie użyje beze mnie, to jej.

To by było na tyle, moje Wy piękne motyle. Miejmy nadzieję, że do szybkiego! I trzymajcie kciuki, żebym w afekcie nie targnęła się na życie mojego promotora, bo z nerwami ostatnio to różnie u mnie bywa... A życie zza krat nie wygląda już tak kolorowo. Ciao-bajlando!

A za wszelkie zdjęcia Kitki, jakie posiadam, podziękowania należą się mojemu mężczyźnie :)