poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wołanie przez ciszę

To żem jest. Ale co z tego, kiedy Was nie ma. Czekałam z publikacją nowych postów, żeby prawdziwie zacząć od nowa, razem z Wami, starą onetowską gwardią. A tu moje czekanie okazało się być niczym w słynnej piosence Universe "Wołanie przez ciszę": Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła. Tak czy inaczej, witam tych, którzy się pojawili i jakoś dali znać, że już są. Tych, co się kryją po krzakach i znaku nie dali, też witam, żeby nie wyjść na chama. Liczę na to, że się rozkręcicie, niczym chińskie zegarki z bazaru po tygodniu użytkowania.

No dobra. Nie pisałam, bo byłam dla odmiany zajęta pisaniem. I to pisaniem nie byle czego, a mojej obiecującej, oryginalnej, odkrywczej... a tak naprawdę odtwórczej w cholerę pracy licencjackiej. O konspektach z praktyk w liczbie 20 nie wspominając, bo nie ma się czym chwalić. Skutki tej mojej pisaniny objawiały się nieprzespanymi nocami, wyglądem zombie w zaawansowanym stanie rozkładu i reakcją alergiczną na samo spojrzenie w ekran monitora, na którym otwarty był edytor tekstu Microsoft Word (praktyki z informatyki się kłaniają, joł). A co najciekawsze, drugie tyle jeszcze przede mną... szał ciał i uprzęży, szalona radość i euforia. Ihahaha.

Może ktoś pała miłością dziką i namiętną do XIX-wiecznej literatury gotyckiej oraz posiada nadmiar wolnego czasu i w związku z tym zechciałby mi nieodpłatnie taką pracę licencjacką napisać? W ramach wynagrodzenia gwarantuję moją dożywotnią wdzięczność - nawet moje wnuki będą Cię wspominać z rozrzewnieniem, mój domniemany wybawicielu! Zgłaszać się, bo warto, a jak napiszę sama, to taka okazja się nie powtórzy aż do magistra!

Na tym chyba zakończę, żeby dać Wam czas do namysłu. No i obiad już na mnie czeka, to znaczy zbliża się niebezpieczna godzina, w której to zamiast ziemniaków będę jeść mamałygowatą papkę ze skrobi ziemniaczanej. Także lepiej się pospieszę, bo ta perspektywa mnie nie zachwyca.

Do następnego, kochani!

 

środa, 3 kwietnia 2013

Takie tam, z zaskoczenia.

Powróciłam, ot tak sobie, z zaskoczenia.

Po prawie roku przerwy od blogowania złapałam się na tym, że zastanawiałam się, jak opisałabym swój wczorajszy dzień na blogu. Tak, sama nie mogłam w to uwierzyć; przecież do tej pory cierpiałam na totalny brak weny, objawiający się w niemożności napisania czegokolwiek, a co więcej - na samą myśl o pisaniu odechciewało mi się nawet próbować. Więc nie tylko brak weny, a i jakiś dziwny pisaniowstręt trzymały mnie przez rok z dala od blogosfery.

Inną kwestią, która przyczyniła się też zarówno do mojej nieobecności, jak i do przeniesienia się właśnie tutaj, były wciąż niezrozumiałe dla mnie poczynania Wielkiego Onetu, który teraz dla mnie spadł do rangi gorzej niż dna. To, co zrobili z moim ukochanym, dopieszczanym Plakatowym - jest niewybaczalne. Z drugiej strony, pomogli mi podjąć decyzję, która i tak od jakiegoś czasu już we mnie dojrzewała; decyzję nie tyle o zawieszeniu bloga, ale o przemyśleniu sobie kilku kwestii, odpoczynku od blogowania i zaczęcia z nową siłą, nowymi pomysłami i... być może w nowym miejscu.

Z czasem tak odzwyczaiłam się od pisania bloga, że pogodziłam się już nawet z myślą, że nigdy więcej do tego nie powrócę. Jednakże sprawdziło się stare jak świat powiedzenie, że kobieta zmienną jest. Jeszcze tydzień temu nie podejrzewałabym się o to, co robię teraz, a tu proszę! Jak widać, potrafię zaskoczyć nawet samą siebie.

Nie da się też ukryć, że trochę się w moim życiu przez ten rok zmieniło. Dlatego ten obecny blog nie jest wierną kopią Plakatowego, a ja nie przybrałam tego samego nicku. Jednakże możecie się spodziewać kontynuacji starego stylu, z jednoczesnym otwarciem na nowe pomysły, bo ja nigdy nie ukrywałam, że całkowicie zdrowa na umyśle nie jestem i nigdy nie wiadomo, co mi do głupiego łba strzeli. Mam nadzieję, że uznacie to za zaletę.

Także Panie i Panowie, cieszcie się lub nie, ale... wróciłam! I na razie nigdzie się już nie wybieram. Enter.